Na tę wycieczkę szykowaliśmy się w VA i VIB od wielu tygodni. Wizja wyjazdu w Tatry i Pieniny sprawiała, że na początek czerwca czekaliśmy z radością. W środę, 4.06.2014 roku, zgodnie z planem wyruszyliśmy w drogę.
Nasz niebieski mercedes (serio!) w ciagu kilku godzin zawiózł nas do Zakopanego. Ucieszyła nas piękna pogoda (śliskie szlaki były dowodem na to, że niedawno musiało padać) i dobra widoczność. Nasz pilot, pan Grzegorz, oprowadził nas po Muzeum Tatrzańskim, odwiedziliśmy również cmentarz na Pęksowym Brzyzku. Pewnym wyzwaniem było wyjście na Gubałówkę, ale widoki były tego warte. Podczas zejścia na Krupówki niektórzy z nas mieli problem z utrzymaniem równowagi, co zaowocowało ubłoconymi butami, spodniami i uśmiechami na twarzach mijających nas osób.
Gdy dotarliśmy do miejca zakwaterowania (Poronin), zmęczenie związane z trasą i zwiedzaniem odeszło w zapomnienie. Okazało się, że czekała na nas wspaniała willa, pokoje z łazienkami i telewizorami, miejsce do gry w piłkę, wszystko utrzymane w typowo góralskim stylu. Dodając do tego dwudaniową, dobrą obiadokolację... Czego sobie życzyć? Okazało się, że nie byliśmy sami w budynku - górne piętra zajmowała grupa gimnazjalistów z okolic Opola. Po kwadransie graliśmy razem w piłkę...
Drugi dzień był pełen atrakcji. Po śniadaniu (szwedzki, uginający się stół, pełen różnorodnych dań) pojechaliśmy w Pieniny. Kilkugodzinny spływ Dunajcem, połączony z opowieściami flisaków, umożliwił oglądanie krajobrazów (wspaniała widoczność) oraz... znalezienie sie w Slowacji! Opiekunowie ostrzegli nas, byśmy zmienili ustawienia telefonów lub powstrzymali się od ich używania z uwagi na zmianę sieci. Jedna z koleżanek nie posłuchała - po kilku smsach jej konto znacznie się zubożyło;).
Po zakończeniu spływu czekała na nas najtrudniejsza z zaplanowanych przygód - wejście na Trzy Korony. Gdy widzieliśmy je z tratw, wejście na sam szczyt wydawało sie niemożliwe. Kilkugodzinne podejście, czasem dość strome, dało się nam we znaki, ale warto było! Widok z tarasu na Trzech Koronach jest niesamowity! Kamieniste zejście w stronę Sromowców okazało się bardzo urokliwe, więc - pomimo zmęczenia, chętnie oglądaliśmy mijane zbocza i strumienie. Po powrocie i szybkiej obiadokolacji czekała na nas zabawa w towarzystwie muzyki góralskiej. Śpiewaliśmy w towarzystwie piszczałek, akordeonu, słuchaliśmy gry na kobzie... I znowu zapomnieliśmy o zmęczeniu...
Ostatniego dnia, po śniadaniu i wykwaterowaniu się, ruszyliśmy do Doliny Kościeliska. Z zaskoczeniem patryliśmy na drzewa leżące na zboczach. Doweidzieliśmy się, że zostały one wyrwane z korzeniami przez wiatr halny. Nie do wiary! Ponieważ pogoda powoli przestała nam sprzyjać, wyjęliśmy płaszcze przeciwdeszczowe oraz skróciliśmy trasę. Około godziny 14:00 wyjechaliśmy w stronę Józefiny, gdzie nasz rozśpiewany autobus dojechał po 22:00.
Kiedy znów wrócimy na szlaki?